czwartek, 14 listopada 2013

Rozdział 2: Taniec z garnkami


Minęły dwa dni, odkąd dostałam rozkaz wyuczenia się treści zeszyciku.  Dwa dni, a ja nie dałam rady złamać do tej pory szyfru, którym zapisany był notes. Po podłodze mojego pokoju walały się kartki zapisane od góry do dołu… Cóż, próbowałam wszystkiego i jak dotąd, to „wszystko”, sprowadzało się do początku. Szyfr tak jak był niezłamany, taki pozostał. Westchnęłam głośno. Czułam jak mózg mi się gotował od wytężania szarych komórek. Niestety niczego nie mogłam znaleźć. Przejrzałam stosy książek, szukając jakichkolwiek wskazówek. Na próżno.
Postanowiłam zrobić sobie małą przerwę techniczną. Rozprostować kości, przygotować sobie kubek gorącej herbaty, posłodzonej obficie miodem. Innymi słowy musiałam chwilę odpocząć od widoku cyferek i literek.
Ubrana w codzienny strój wyszłam z pokoju, kierując się do kuchni.
Będąc w siedzibie Gildii, ktoś mógłby powiedzieć, że jest to pałac. Rzeczywiście, wewnątrz mogło przypominać zamek. Jednak jeśli chodzi o to, jak prezentowała się z zewnątrz… Cóż, pozostawiała wiele do życzenia, ale o tym innym razem. Schodziłam krętymi schodami zrobionymi z czarnego kamienia. Poręcz była zrobiona z mosiądzu, wygiętego w wszelkiego rodzaju zawijasy. Moje kroki odbijały się echem, gdy stąpałam po czarnej posadzce. Gdybym chciała mogłabym iść bezszelestnie ( przynajmniej teoretycznie), ale czasem lubiłam pohałasować i doprowadzić kilku mieszkańców naszego podziemnego miasta do szału. Dziwnie dawało mi to wiele satysfakcji. Cóż, może jednak jest we mnie coś więcej z ojca, niż tylko kolor oczu? Swoją drogą, byłam ciekawa jaki był w moim wieku? To była ciekawa kwestia!
Przeszłam przez szeroki korytarz, słyszałam już gwar, jaki towarzyszył debatom, odbywającym się nad piwem w kuchni. Zastanawiałam się która mogła być godzina. Przez dwa dni nie opuszczałam swojego pokoju, wychodziłam tylko po to, aby zabrać jakąś przekąskę z kuchni, a właściwie szłam po zapasy, żeby nie musieć latać co moment po jedzenie.
Im bardziej zbliżałam się do jadalni, tym głosy stawały się bardziej wyraźne, niezrozumiany bełkot zastąpiony został słowami. Od czasu do czasu słychać było jak kufle uderzają z trzaskiem o drewniane stoły, oraz wybuchy śmiechu temu towarzyszące. Istnieje zatem spora szansa, że będę w stanie przemknąć przez kuchnię niezauważona, nawet pomimo tak wielu wytrenowanych skrytobójców.
Zaczęłam poruszać się bezszelestnie, jednocześnie uważając, aby wyglądać przy tym pewnie i nie stwarzać pozorów, że coś kombinuję. Jednak gdy weszłam do jadalni, co najmniej dziesięć par oczu spojrzało na mnie. Zrozumiałam, że chyba przeceniłam swoje umiejętności bezszelestnego poruszania się! A to pech! Nie próbując już żadnych więcej sztuczek, kiwnęłam ludziom głową, śląc przy tym nieśmiały uśmiech. Poszłam do kuchni, w której walało się tysiące brudnych naczyń. Zastanawiałam się dlaczego tak było. Zwykle ktoś ma dyżur, więc wszystko powinno być na bieżąco myte… Kto miał w tym dniu sprzątać? Cóż, byłam niemalże stuprocentowo pewna, że tą osobą nie miałam być ja…
- Gdzieżeś się u licha ciężkiego podziewała?!
W następnej chwili ciężka od wody szmata sięgnęła tyłu mojej głowy. Złapałam się mocno blatu, starając się szybko odzyska równowagę. Gdy się odwróciłam dostrzegłam grubą postać, w białym fartuchu… Cóż, raczej szarym, który kiedyś był bielszy, z tłustymi plamami. Tak, to był nie kto inny jak kucharz. Nawet nie musiałam spoglądać na jego twarz i starać się uciekać przed świdrującym spojrzeniem jego maleńkich, guzikowatych oczu.
- Ałuuu! A to za co? – zaczęłam rozmasowywać miejsce, w którym dosięgnęła mnie ciężka szmata.
- Już ja ci dam zadawać takie pytania! Wiesz która godzina? Twój dyżur zaczął się pięć godzin temu!! – Kucharz był naprawdę wściekły. Kiedy spojrzałam na jego twarz ( co zresztą było wielkim błędem), mogłabym przysiąc, że jego czerwone ze złości oblicze zaraz miałoby pęknąć. Za jego plecami podskakiwała przykrywka na garnku, spod której uchodziła gorąca para. Widząc purpurową ze złości twarz kucharza, oraz dym sączący się (jakby) z jego głowy, nie byłam w stanie powstrzymać cichego chichotu. Oczywiście był to kolejny wielki błąd. W następnej chwili kucharz sięgnął po drewnianą chochlę i wywijając nią w powietrzu, ruszył w moją stronę. Widząc to, przeskoczyłam nad blatem i znalazłam się po jego drugiej stronie  tak, że teraz dzielił mnie od napastnika.
- Jak to mój dyżur? Przecież miałam ostatnio!... To było… - zaczęłam gorączkowo w myślach przeliczać dni.
- To było miesiąc temu, dziewucho! – chciał okrążyć blat i zamachnął się na mnie wielką łyżką, jednak w tym samym czasie ja przesunęłam się o tę samą odległość co on, tyle że w drugą stronę.
Miesiąc temu? Wydawało mi się, że było to tak niedawno!
- Jesteś pewien, że to mój dyżur? Zwykle dostaję wcześniej informację, że to moja kolej!
Byłam pewna, że coś było nie tak.
- Jak to? Aidre powiedział, że cię o wszystkim poinformuje…
- Zaraz, zaraz… właśnie mi próbujesz powiedzieć, że to JEGO dyżur? – kiwnięcie głową. Zadajmy drugie pytanie. – I to ON powiedział, że JA uporam się w tym tygodniu z jego obowiązkami?
Kolejne kiwnięcie głową. Mogłabym przysiąc, że w tamtej chwili moja twarzy była bardziej purpurowa, niż kucharza przed chwilą. Zadzwoniłam zębami ze złości, a jeszcze bardziej zdenerwowało mnie to co wydarzyło się chwilę później. Otóż w drzwiach kuchni pojawił się nie kto inny jak…
- Co tu się dzieje? Zdaje się, że ktoś zapomniał o dyżurze…
- AIDRE! – wydarłam się na chłopaka, który wszedł do pomieszczenia. Ten stanął jak wryty, nie wiedząc co się dzieje. Ech, czemu on zawsze musiał udawać takie niewiniątko?
Zerwałam się na równe nogi, wskoczyłam na blat, wyrywając przy tym kucharzowi z ręki drewnianą chochlę, po czym rzuciłam nią w czarnowłosego. Miałam wielką nadzieję, że chociaż ten jeden raz będę w stanie zdzielić chłopaka po łbie za te jego wybryki! Zapomniałam jednak, że jest on dużo zręczniejszy ( i oczywiście szybszy ) ode mnie. Aidre bez trudu chwycił wirującą łyżkę, śląc mi przy tym czarujący uśmiech… Och, czemu on musiał się tak nieziemsko uśmiechać!
- Zapomniał o dyżurze? Ty…! – byłam tak wściekła, że zabrakło mi słów. Zacisnęłam mocno pięści, po czym, nie zważając na protesty i groźby kucharza, wzięłam zamach nogą, by w następnej chwili rozpocząć swój taniec z wirującymi garnkami. Miałam nadzieję, że jeden z tych monstrualnych rozmiarów rondli walnie czarnowłosego w jego łepetynę. Stąpałam lekko po śliskim od wody blacie, co chwila palcami u nóg zaczepiając o kolejny garnek, by w następnej chwili unieść go wysoko i posłać w stronę Aidre. Słyszałam tylko głuche bębenkowe dźwięki, które powstawały podczas każdego mojego kopniaka wymierzonego w kolejny rondel, który miał poszybować w powietrze i sięgnąć celu, jakim była głowa czarnowłosego. Gdy zabrakło mi rondli zatrzymałam się na chwilę by spojrzeć jakiego spustoszenia się dopuściłam. Cóż, spotkało mnie wielkie rozczarowanie. Żaden z garnków nie dosięgnął celu i wszystkie stały pięknym rzędem ustawione prze Aidre na blacie stołu. Gdy odłożył ostatni, odwrócił się na pięcie, wskoczył na blat, stając tuż za mną.
- Jeśli chciałaś potrenować, wystarczyło poprosić.
Zazgrzytałam ze złości zębami. Boże, jaki on był irytujący!
- Nie uciekaj od tematu! – odwróciłam się przodem do chłopaka, śląc mu miażdżące spojrzenie. W mojej wyobraźni, wyglądało to tak cudownie! Widzieć Aidre przygniecionego przez wielki głaz z napisem „Moja wina”… Widzieć jak chłopak pada pod jego ciężarem! Mimowolnie się uśmiechnęłam. – To TWÓJ dyżur! Mam ważniejsze rzeczy do roboty niż mycie za ciebie garów…
- Koniec tego dobrego! Demolujecie MOJĄ kuchnię! – potężny głos kucharza przerwał mój monolog. – Teraz oboje zabierajcie się za zmywanie. Ale już!
Oczywiście nie zostawało mi nic innego jak tylko westchnąć i zabrać się do roboty. Jednak byłam w stanie zrobić jedną rzecz, dzięki której poczułam się nieco lepiej. Gdy Aidre się tego najmniej spodziewał, kopnęłam go w nogę, dzięki czemu syknął z bólu. Ach, jak dobrze było mu przyłożyć. Nawet jeśli było to marne kopnięcie!
Zmywanie zajęło nam całe godziny. Oczywiście oznaczało to, że mam coraz mniej czasu na notesik… Szlag! Miałam już biec do siebie, żeby zabrać się do roboty, jednak Aidre mnie zatrzymał.
- Test z notesem?
To pytanie zbiło mnie z pantałyku. Skąd on niby wiedział? Zaczynało być to bardzo podejrzane!
- Skąd wiesz? – spytałam, rzucając mu podejrzliwe spojrzenie. On jednak tego chyba nie zauważył, stał bokiem do mnie uśmiechając się pod nosem. Był jakże denerwujący…
Nagle odwrócił się i ruszył w stronę swojego pokoju. Już miałam krzyknąć za nim, żeby mi odpowiedział i że nie ładnie z jego strony, tak się odwracać plecami do rozmówcy. On jednak rzucił przez ramię, żebym do niego przyszła z zeszytem. Postanowiłam, że nic mi się nie stanie, jeśli tak zrobię. Odwróciłam się i pobiegłam do swojego pokoju.

- Chcesz mi powiedzieć, że Acellius podejrzewa, że znam technikę dusz?
Nie mogłam w to uwierzyć. Czyli cały ten czas, kiedy usilnie starałam się ukryć przed nim fakt, że ten styl walki nie jest mi obcy, były jedną, wielką porażką? Cóż, chyba jednak nie ma możliwości, żebym się przed ojcem ukryła…
Spojrzałam na Aidre, który stał przed lustrem, z nożem w ręku. Wyciągnął szyję, przyglądając się swojemu odbiciu, po czym, stwierdziwszy że jego kilkudniowy zarost nie bardzo mu pasuje, kontynuował golenie. Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia, jak on to robi. Gdybym to ja się musiała golić – w dodatku nożem! – z pewnością zginęłabym tragiczną śmiercią samobójczą, podcinając sobie niechcący gardło. On natomiast pewnie ciągnął ostrzem po bladej skórze szyi, nie zostawiając śladu po zaroście.
Przyglądałam mu się uważnie, gdy z wprawą pozbywał się zarostu. Czekałam na najgorsze, na chwilę gdy ostrze ześlizgnie się po szyi Aidre, a krew spłynie po szyi chłopaka. Moje spojrzenie musiało być naprawdę świdrujące, gdyż w jednej chwili czarnowłosy odjął nóż od skóry, odwrócił się przodem do mnie, opierając dłonie na biodrach. Dopiero gdy stanął przodem do mnie, zorientowałam się ze nie miał koszuli. Jego wyrzeźbione ciało, pokryte kilkoma bliznami, prezentowało się znakomicie! Podejrzewam, że nie jedna panna na wydaniu oddałaby się w ramiona tak przystojnego oraz silnego mężczyzny!
Spojrzałam na twarz chłopaka, jego złote tęczówki wpatrywały się we mnie i dopiero po chwili zorientowałam się, że jego brew uniosła się wyżej, a na ustach zagościł dziwny uśmiech.
- Wiem, że uwielbiasz mnie pożerać wzrokiem, przecież jestem w sam raz do schrupania!
-CO?! – Jego słowa wytrąciły mnie z zamyślenia. Nie spodziewałam się tego usłyszeć. Jednak najgorsze miało nadejść, bo na mojej twarzy wystąpił obszerny rumieniec. Och, głupia ty! Czemu się czerwienisz?
Aidre zaśmiał się, wywijając mi nożem przed nosem.
- Nie obserwuj mnie tak zapamiętale, bo w końcu się kiedyś zatnę.
Odwróciłam wzrok, nie mówiąc nic, a chłopak wrócił do przerwanej czynności.
Tymczasem ja, utkwiłam spojrzenie w zeszycie, który spoczywał na moich kolanach. Uniosłam go i przyjrzałam się uważnie okładce. Dopiero teraz dostrzegłam słabo widoczny zarys pieczęci. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego wcześniej jej nie dostrzegłam? Cóż, odpowiedź była banalnie prosta: nie spodziewałam się jej odnaleźć. Miałam nadzieję, że to „zwykły” szyfr, który przy pomocy kilku książek dam radę rozgryźć. Jednak się przeliczyłam…
- Czyli przez cały ten czas… On wiedział.
Nie chciałam nawet o tym myśleć. Świadomość tego, że moja jedyna deska ratunku przestała nią być, odebrała mi siłę do działania. Bez utrzymania w tajemnicy „daru”, który posiadałam, nie miałam żadnych szans, by się wyrwać z Gildii.
Za zamyślenia wyrwał mnie dotyk. Dłoń Aidre spoczęła na moim ramieniu, a złote tęczówki uśmiechały się do mnie.
- Oczywiście, że wiedział! – Uśmiechnął się do mnie; Mimo, że jego słowa mnie dobijały, wiedziałam, że chciał w jakikolwiek sposób mnie podnieść na duchu. – Pamiętasz, jak ja się tu znalazłem? Miałem ten sam test. Ostatniego dnia zorientowałem się jak to rozszyfrować…
- Jasne. Ja mam natomiast dwa dni na to, żeby złamać pieczęć i wykuć całą zawartość kajecika na pamięć. Wolę nie myśleć, co się stanie, jeśli temu nie podobam…
Aidre wybuchnął niepochamowanym śmiechem. Moje oczy musiały wyglądać jak wielkie spodki, jednak tylko przez chwilę. W następnej moje zaskoczenie zostało zastąpione złością, na czole wystąpiła pulsująca żyłka. Chłopak nadal dławił się śmiechem, gdy ja uniosłam zeszyt nad głowę i z całej siły zdzieliłam Aidre po jego czarnej niczym smoła czuprynie.
- Z czego się tak śmiejesz?
- Uwierz mi Middle, dwa dni to aż nadto, żeby to wszystko ogarnąć!

Opuściłam pokój Aidre z wyrazem konsternacji na twarzy. Byłam zupełnie zbita z tropu. Spojrzałam na zeszyt, oceniając jego grubość. Na oko wydawało się, że zeszyt ma co najmniej z sześćdziesiąt kartek, w dodatku zapisane były od góry do dołu, linia w linię. Jak to możliwe, że dwa dni wystarczą, aby to zrozumieć, potem zapamiętać? Nie mieściło mi się to w głowie.
Zamknęłam drzwi do pokoju, usiadłam wygodnie na łóżku. Położyłam przed sobą zeszyt, złączyłam dłonie, układając je w pierwszy znak. Zamknęłam oczy, chcąc pokierować swoim darem w odpowiedni sposób. Znalazłam się w małym, okrągłym pokoju, bez okien czy drzwi. Pośrodku jaśniała niewielka kula światła, a wokół niej cztery innych kolorów. Nigdy nie udało mi się rozgryźć, co przedstawiały. Wiedziałam tylko, że tak największa, znajdująca się pośrodku, była moją mocą. Sięgnęłam do niej, wyciągając dwie nici. Przed oczami pojawił mi się obiekt moich badań, nad którym chwilę później plotłam nićmi w powietrzu odwzorowanie pieczęci znajdującej się na okładce zeszytu. Po dłuższej chwili, gdy znak był już gotowy,  szepnęłam kilka słów w, zwanym przez nas choghinśkim języku. Generalnie słowa w tym pradawnym języku, w naszych czasach były używane jako inkantacje…

Gdy otworzyłam oczy, moim oczom ukazał się zeszyt. Jednak gdy zajrzałam do jego wnętrza, to co ujrzałam wstrząsnęło mną zupełnie. Nie mogłam uwierzyć, w to, co okazało się zawartością kajetu… 

1 komentarz:

  1. OOOołłłłł yeee! Jest scena, na którą tak długo czekałam! Aider pozbywający sie zarostu z twarzy za pomocą noża! I na dodatek koszuli na sobie nie ma hue hue hue! Nie ma to jak dobry fanservice od czasu do czau. I wiem, wiem, mam obsesję na jego punkcie, ale w mojej wyobraźni jest po prostu boski! ;d
    Hm, taniec z garnkami wyszedł całkiem przyzwoicie - i nawet Aider mnie nie zawiódł. Oczywiście, że udało mu się uniknąć wszystkich garnkowych pocisków i jeszcze ładnie je ułożyć na stoliku. On jest klasą samą w sobie, a co! Midlle jeszcze wielu rzeczy musi się nauczyć... ale lepiej niech nie robi tego w kuchni, gdzie kucharz-świńskie-oczka pilnuje swojej smoczej jamy... znaczy, miejsca swojej pracy. Swoją drogą, mam chociaż nadzieję, że przygotowuje dobre posiłki, skoro taki spasiony jest.

    Oooo.... Chyba nie jestem zadowolona z faktu, że Acellius jednak poznał tajemnicę córki. Z wielkiego sekretu pozostał się tylko kurz. Ja na miejscu bohaterki walnęłabym czołem w najbliższą ścianę albo blat stołu. Albo zalała się łzami i wskoczyła w ramiona Aidera hue hue! Oł yee, ten scenariusz bardziej mi sie podoba!

    Pozostaje mi tylko trzymać kciuki za dziewczynę. Niech pokaże, na co ją stać! ;)

    OdpowiedzUsuń