Minęły
dwa dni, odkąd dostałam rozkaz wyuczenia się treści zeszyciku. Dwa dni, a ja
nie dałam rady złamać do tej pory szyfru, którym zapisany był notes. Po
podłodze mojego pokoju walały się kartki zapisane od góry do dołu… Cóż,
próbowałam wszystkiego i jak dotąd, to „wszystko”, sprowadzało się do początku.
Szyfr tak jak był niezłamany, taki pozostał. Westchnęłam głośno. Czułam jak
mózg mi się gotował od wytężania szarych komórek. Niestety niczego nie mogłam
znaleźć. Przejrzałam stosy książek, szukając jakichkolwiek wskazówek. Na
próżno.
Postanowiłam
zrobić sobie małą przerwę techniczną. Rozprostować kości, przygotować sobie
kubek gorącej herbaty, posłodzonej obficie miodem. Innymi słowy musiałam chwilę
odpocząć od widoku cyferek i literek.
Ubrana
w codzienny strój wyszłam z pokoju, kierując się do kuchni.
Będąc
w siedzibie Gildii, ktoś mógłby powiedzieć, że jest to pałac. Rzeczywiście,
wewnątrz mogło przypominać zamek. Jednak jeśli chodzi o to, jak prezentowała
się z zewnątrz… Cóż, pozostawiała wiele do życzenia, ale o tym innym razem.
Schodziłam krętymi schodami zrobionymi z czarnego kamienia. Poręcz była
zrobiona z mosiądzu, wygiętego w wszelkiego rodzaju zawijasy. Moje kroki
odbijały się echem, gdy stąpałam po czarnej posadzce. Gdybym chciała mogłabym
iść bezszelestnie ( przynajmniej teoretycznie), ale czasem lubiłam pohałasować
i doprowadzić kilku mieszkańców naszego podziemnego miasta do szału. Dziwnie
dawało mi to wiele satysfakcji. Cóż, może jednak jest we mnie coś więcej z
ojca, niż tylko kolor oczu? Swoją drogą, byłam ciekawa jaki był w moim wieku?
To była ciekawa kwestia!
Przeszłam
przez szeroki korytarz, słyszałam już gwar, jaki towarzyszył debatom,
odbywającym się nad piwem w kuchni. Zastanawiałam się która mogła być godzina.
Przez dwa dni nie opuszczałam swojego pokoju, wychodziłam tylko po to, aby
zabrać jakąś przekąskę z kuchni, a właściwie szłam po zapasy, żeby nie musieć
latać co moment po jedzenie.
Im
bardziej zbliżałam się do jadalni, tym głosy stawały się bardziej wyraźne,
niezrozumiany bełkot zastąpiony został słowami. Od czasu do czasu słychać było
jak kufle uderzają z trzaskiem o drewniane stoły, oraz wybuchy śmiechu temu
towarzyszące. Istnieje zatem spora szansa, że będę w stanie przemknąć przez
kuchnię niezauważona, nawet pomimo tak wielu wytrenowanych skrytobójców.
Zaczęłam
poruszać się bezszelestnie, jednocześnie uważając, aby wyglądać przy tym pewnie
i nie stwarzać pozorów, że coś kombinuję. Jednak gdy weszłam do jadalni, co
najmniej dziesięć par oczu spojrzało na mnie. Zrozumiałam, że chyba przeceniłam
swoje umiejętności bezszelestnego poruszania się! A to pech! Nie próbując już
żadnych więcej sztuczek, kiwnęłam ludziom głową, śląc przy tym nieśmiały
uśmiech. Poszłam do kuchni, w której walało się tysiące brudnych naczyń.
Zastanawiałam się dlaczego tak było. Zwykle ktoś ma dyżur, więc wszystko
powinno być na bieżąco myte… Kto miał w tym dniu sprzątać? Cóż, byłam niemalże
stuprocentowo pewna, że tą osobą nie miałam być ja…
-
Gdzieżeś się u licha ciężkiego podziewała?!
W
następnej chwili ciężka od wody szmata sięgnęła tyłu mojej głowy. Złapałam się
mocno blatu, starając się szybko odzyska równowagę. Gdy się odwróciłam
dostrzegłam grubą postać, w białym fartuchu… Cóż, raczej szarym, który kiedyś
był bielszy, z tłustymi plamami. Tak, to był nie kto inny jak kucharz. Nawet
nie musiałam spoglądać na jego twarz i starać się uciekać przed świdrującym
spojrzeniem jego maleńkich, guzikowatych oczu.
-
Ałuuu! A to za co? – zaczęłam rozmasowywać miejsce, w którym dosięgnęła mnie
ciężka szmata.
-
Już ja ci dam zadawać takie pytania! Wiesz która godzina? Twój dyżur zaczął się
pięć godzin temu!! – Kucharz był naprawdę wściekły. Kiedy spojrzałam na jego
twarz ( co zresztą było wielkim błędem), mogłabym przysiąc, że jego czerwone ze
złości oblicze zaraz miałoby pęknąć. Za jego plecami podskakiwała przykrywka na
garnku, spod której uchodziła gorąca para. Widząc purpurową ze złości twarz kucharza,
oraz dym sączący się (jakby) z jego głowy, nie byłam w stanie powstrzymać
cichego chichotu. Oczywiście był to kolejny wielki błąd. W następnej chwili
kucharz sięgnął po drewnianą chochlę i wywijając nią w powietrzu, ruszył w moją
stronę. Widząc to, przeskoczyłam nad blatem i znalazłam się po jego drugiej
stronie tak, że teraz dzielił mnie od
napastnika.
-
Jak to mój dyżur? Przecież miałam ostatnio!... To było… - zaczęłam gorączkowo w
myślach przeliczać dni.
-
To było miesiąc temu, dziewucho! – chciał okrążyć blat i zamachnął się na mnie
wielką łyżką, jednak w tym samym czasie ja przesunęłam się o tę samą odległość
co on, tyle że w drugą stronę.
Miesiąc
temu? Wydawało mi się, że było to tak niedawno!
-
Jesteś pewien, że to mój dyżur? Zwykle dostaję wcześniej informację, że to moja
kolej!
Byłam
pewna, że coś było nie tak.
-
Jak to? Aidre powiedział, że cię o wszystkim poinformuje…
-
Zaraz, zaraz… właśnie mi próbujesz powiedzieć, że to JEGO dyżur? – kiwnięcie
głową. Zadajmy drugie pytanie. – I to ON powiedział, że JA uporam się w tym
tygodniu z jego obowiązkami?
Kolejne
kiwnięcie głową. Mogłabym przysiąc, że w tamtej chwili moja twarzy była
bardziej purpurowa, niż kucharza przed chwilą. Zadzwoniłam zębami ze złości, a
jeszcze bardziej zdenerwowało mnie to co wydarzyło się chwilę później. Otóż w
drzwiach kuchni pojawił się nie kto inny jak…
-
Co tu się dzieje? Zdaje się, że ktoś zapomniał o dyżurze…
-
AIDRE! – wydarłam się na chłopaka, który wszedł do pomieszczenia. Ten stanął
jak wryty, nie wiedząc co się dzieje. Ech, czemu on zawsze musiał udawać takie
niewiniątko?
Zerwałam
się na równe nogi, wskoczyłam na blat, wyrywając przy tym kucharzowi z ręki
drewnianą chochlę, po czym rzuciłam nią w czarnowłosego. Miałam wielką
nadzieję, że chociaż ten jeden raz będę w stanie zdzielić chłopaka po łbie za
te jego wybryki! Zapomniałam jednak, że jest on dużo zręczniejszy ( i oczywiście
szybszy ) ode mnie. Aidre bez trudu chwycił wirującą łyżkę, śląc mi przy tym czarujący
uśmiech… Och, czemu on musiał się tak nieziemsko uśmiechać!
-
Zapomniał o dyżurze? Ty…! – byłam tak wściekła, że zabrakło mi słów. Zacisnęłam
mocno pięści, po czym, nie zważając na protesty i groźby kucharza, wzięłam
zamach nogą, by w następnej chwili rozpocząć swój taniec z wirującymi garnkami.
Miałam nadzieję, że jeden z tych monstrualnych rozmiarów rondli walnie
czarnowłosego w jego łepetynę. Stąpałam lekko po śliskim od wody blacie, co
chwila palcami u nóg zaczepiając o kolejny garnek, by w następnej chwili unieść
go wysoko i posłać w stronę Aidre. Słyszałam tylko głuche bębenkowe dźwięki,
które powstawały podczas każdego mojego kopniaka wymierzonego w kolejny rondel,
który miał poszybować w powietrze i sięgnąć celu, jakim była głowa czarnowłosego.
Gdy zabrakło mi rondli zatrzymałam się na chwilę by spojrzeć jakiego
spustoszenia się dopuściłam. Cóż, spotkało mnie wielkie rozczarowanie. Żaden z
garnków nie dosięgnął celu i wszystkie stały pięknym rzędem ustawione prze
Aidre na blacie stołu. Gdy odłożył ostatni, odwrócił się na pięcie, wskoczył na
blat, stając tuż za mną.
-
Jeśli chciałaś potrenować, wystarczyło poprosić.
Zazgrzytałam
ze złości zębami. Boże, jaki on był irytujący!
-
Nie uciekaj od tematu! – odwróciłam się przodem do chłopaka, śląc mu miażdżące
spojrzenie. W mojej wyobraźni, wyglądało to tak cudownie! Widzieć Aidre
przygniecionego przez wielki głaz z napisem „Moja wina”… Widzieć jak chłopak
pada pod jego ciężarem! Mimowolnie się uśmiechnęłam. – To TWÓJ dyżur! Mam
ważniejsze rzeczy do roboty niż mycie za ciebie garów…
-
Koniec tego dobrego! Demolujecie MOJĄ kuchnię! – potężny głos kucharza przerwał
mój monolog. – Teraz oboje zabierajcie się za zmywanie. Ale już!
Oczywiście
nie zostawało mi nic innego jak tylko westchnąć i zabrać się do roboty. Jednak
byłam w stanie zrobić jedną rzecz, dzięki której poczułam się nieco lepiej. Gdy
Aidre się tego najmniej spodziewał, kopnęłam go w nogę, dzięki czemu syknął z
bólu. Ach, jak dobrze było mu przyłożyć. Nawet jeśli było to marne kopnięcie!
Zmywanie
zajęło nam całe godziny. Oczywiście oznaczało to, że mam coraz mniej czasu na
notesik… Szlag! Miałam już biec do siebie, żeby zabrać się do roboty, jednak
Aidre mnie zatrzymał.
-
Test z notesem?
To
pytanie zbiło mnie z pantałyku. Skąd on niby wiedział? Zaczynało być to bardzo
podejrzane!
-
Skąd wiesz? – spytałam, rzucając mu podejrzliwe spojrzenie. On jednak tego
chyba nie zauważył, stał bokiem do mnie uśmiechając się pod nosem. Był jakże
denerwujący…
Nagle
odwrócił się i ruszył w stronę swojego pokoju. Już miałam krzyknąć za nim, żeby
mi odpowiedział i że nie ładnie z jego strony, tak się odwracać plecami do
rozmówcy. On jednak rzucił przez ramię, żebym do niego przyszła z zeszytem. Postanowiłam,
że nic mi się nie stanie, jeśli tak zrobię. Odwróciłam się i pobiegłam do
swojego pokoju.
-
Chcesz mi powiedzieć, że Acellius podejrzewa, że znam technikę dusz?
Nie
mogłam w to uwierzyć. Czyli cały ten czas, kiedy usilnie starałam się ukryć
przed nim fakt, że ten styl walki nie jest mi obcy, były jedną, wielką porażką?
Cóż, chyba jednak nie ma możliwości, żebym się przed ojcem ukryła…
Spojrzałam
na Aidre, który stał przed lustrem, z nożem w ręku. Wyciągnął szyję, przyglądając
się swojemu odbiciu, po czym, stwierdziwszy że jego kilkudniowy zarost nie
bardzo mu pasuje, kontynuował golenie. Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia,
jak on to robi. Gdybym to ja się musiała golić – w dodatku nożem! – z pewnością
zginęłabym tragiczną śmiercią samobójczą, podcinając sobie niechcący gardło. On
natomiast pewnie ciągnął ostrzem po bladej skórze szyi, nie zostawiając śladu
po zaroście.
Przyglądałam
mu się uważnie, gdy z wprawą pozbywał się zarostu. Czekałam na najgorsze, na
chwilę gdy ostrze ześlizgnie się po szyi Aidre, a krew spłynie po szyi
chłopaka. Moje spojrzenie musiało być naprawdę świdrujące, gdyż w jednej chwili
czarnowłosy odjął nóż od skóry, odwrócił się przodem do mnie, opierając dłonie
na biodrach. Dopiero gdy stanął przodem do mnie, zorientowałam się ze nie miał
koszuli. Jego wyrzeźbione ciało, pokryte kilkoma bliznami, prezentowało się
znakomicie! Podejrzewam, że nie jedna panna na wydaniu oddałaby się w ramiona
tak przystojnego oraz silnego mężczyzny!
Spojrzałam
na twarz chłopaka, jego złote tęczówki wpatrywały się we mnie i dopiero po
chwili zorientowałam się, że jego brew uniosła się wyżej, a na ustach zagościł
dziwny uśmiech.
-
Wiem, że uwielbiasz mnie pożerać wzrokiem, przecież jestem w sam raz do
schrupania!
-CO?!
– Jego słowa wytrąciły mnie z zamyślenia. Nie spodziewałam się tego usłyszeć.
Jednak najgorsze miało nadejść, bo na mojej twarzy wystąpił obszerny rumieniec.
Och, głupia ty! Czemu się czerwienisz?
Aidre
zaśmiał się, wywijając mi nożem przed nosem.
-
Nie obserwuj mnie tak zapamiętale, bo w końcu się kiedyś zatnę.
Odwróciłam
wzrok, nie mówiąc nic, a chłopak wrócił do przerwanej czynności.
Tymczasem
ja, utkwiłam spojrzenie w zeszycie, który spoczywał na moich kolanach. Uniosłam
go i przyjrzałam się uważnie okładce. Dopiero teraz dostrzegłam słabo widoczny
zarys pieczęci. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego wcześniej jej nie
dostrzegłam? Cóż, odpowiedź była banalnie prosta: nie spodziewałam się jej
odnaleźć. Miałam nadzieję, że to „zwykły” szyfr, który przy pomocy kilku
książek dam radę rozgryźć. Jednak się przeliczyłam…
-
Czyli przez cały ten czas… On wiedział.
Nie
chciałam nawet o tym myśleć. Świadomość tego, że moja jedyna deska ratunku
przestała nią być, odebrała mi siłę do działania. Bez utrzymania w tajemnicy „daru”,
który posiadałam, nie miałam żadnych szans, by się wyrwać z Gildii.
Za
zamyślenia wyrwał mnie dotyk. Dłoń Aidre spoczęła na moim ramieniu, a złote
tęczówki uśmiechały się do mnie.
-
Oczywiście, że wiedział! – Uśmiechnął się do mnie; Mimo, że jego słowa mnie
dobijały, wiedziałam, że chciał w jakikolwiek sposób mnie podnieść na duchu. –
Pamiętasz, jak ja się tu znalazłem? Miałem ten sam test. Ostatniego dnia
zorientowałem się jak to rozszyfrować…
-
Jasne. Ja mam natomiast dwa dni na to, żeby złamać pieczęć i wykuć całą
zawartość kajecika na pamięć. Wolę nie myśleć, co się stanie, jeśli temu nie
podobam…
Aidre
wybuchnął niepochamowanym śmiechem. Moje oczy musiały wyglądać jak wielkie
spodki, jednak tylko przez chwilę. W następnej moje zaskoczenie zostało
zastąpione złością, na czole wystąpiła pulsująca żyłka. Chłopak nadal dławił
się śmiechem, gdy ja uniosłam zeszyt nad głowę i z całej siły zdzieliłam Aidre
po jego czarnej niczym smoła czuprynie.
-
Z czego się tak śmiejesz?
-
Uwierz mi Middle, dwa dni to aż nadto, żeby to wszystko ogarnąć!
Opuściłam
pokój Aidre z wyrazem konsternacji na twarzy. Byłam zupełnie zbita z tropu.
Spojrzałam na zeszyt, oceniając jego grubość. Na oko wydawało się, że zeszyt ma
co najmniej z sześćdziesiąt kartek, w dodatku zapisane były od góry do dołu,
linia w linię. Jak to możliwe, że dwa dni wystarczą, aby to zrozumieć, potem
zapamiętać? Nie mieściło mi się to w głowie.
Zamknęłam
drzwi do pokoju, usiadłam wygodnie na łóżku. Położyłam przed sobą zeszyt,
złączyłam dłonie, układając je w pierwszy znak. Zamknęłam oczy, chcąc
pokierować swoim darem w odpowiedni sposób. Znalazłam się w małym, okrągłym
pokoju, bez okien czy drzwi. Pośrodku jaśniała niewielka kula światła, a wokół
niej cztery innych kolorów. Nigdy nie udało mi się rozgryźć, co przedstawiały.
Wiedziałam tylko, że tak największa, znajdująca się pośrodku, była moją mocą.
Sięgnęłam do niej, wyciągając dwie nici. Przed oczami pojawił mi się obiekt
moich badań, nad którym chwilę później plotłam nićmi w powietrzu odwzorowanie
pieczęci znajdującej się na okładce zeszytu. Po dłuższej chwili, gdy znak był
już gotowy, szepnęłam kilka słów w,
zwanym przez nas choghinśkim języku. Generalnie słowa w tym pradawnym języku, w
naszych czasach były używane jako inkantacje…
Gdy
otworzyłam oczy, moim oczom ukazał się zeszyt. Jednak gdy zajrzałam do jego wnętrza, to co
ujrzałam wstrząsnęło mną zupełnie. Nie mogłam uwierzyć, w to, co okazało się
zawartością kajetu…
OOOołłłłł yeee! Jest scena, na którą tak długo czekałam! Aider pozbywający sie zarostu z twarzy za pomocą noża! I na dodatek koszuli na sobie nie ma hue hue hue! Nie ma to jak dobry fanservice od czasu do czau. I wiem, wiem, mam obsesję na jego punkcie, ale w mojej wyobraźni jest po prostu boski! ;d
OdpowiedzUsuńHm, taniec z garnkami wyszedł całkiem przyzwoicie - i nawet Aider mnie nie zawiódł. Oczywiście, że udało mu się uniknąć wszystkich garnkowych pocisków i jeszcze ładnie je ułożyć na stoliku. On jest klasą samą w sobie, a co! Midlle jeszcze wielu rzeczy musi się nauczyć... ale lepiej niech nie robi tego w kuchni, gdzie kucharz-świńskie-oczka pilnuje swojej smoczej jamy... znaczy, miejsca swojej pracy. Swoją drogą, mam chociaż nadzieję, że przygotowuje dobre posiłki, skoro taki spasiony jest.
Oooo.... Chyba nie jestem zadowolona z faktu, że Acellius jednak poznał tajemnicę córki. Z wielkiego sekretu pozostał się tylko kurz. Ja na miejscu bohaterki walnęłabym czołem w najbliższą ścianę albo blat stołu. Albo zalała się łzami i wskoczyła w ramiona Aidera hue hue! Oł yee, ten scenariusz bardziej mi sie podoba!
Pozostaje mi tylko trzymać kciuki za dziewczynę. Niech pokaże, na co ją stać! ;)