niedziela, 3 listopada 2013

[M]Rozdział 1: Trening

Uskoczyłam przed małą wiązką energii, pędzącą w moją stronę. Może wyglądała na niewielką, niewinną i nieszkodliwą, ale w zetknięciu ze skórą, pozostawiała na niej oparzenia. Uskoczyłam przed następną kulą energii, z satysfakcją stwierdziłam, ze udało mi się od dłuższego czasu unikać złośliwej techniki, stosowanej przez mojego przeciwnika. Jednak moje szczęście prysło jak bańka mydlana, kiedy coś ostrego przecięło mi policzek. Fantastycznie. Kule miały odciągnąć moją uwagę – jak się okazało, dość skutecznie – od postaci przeciwnika, który zdążył niepostrzeżenie sięgnąć po mały nóż do rzucania. Przeciwnik skorzystał z faktu, iż wytraciłam rytm i zaatakował złośliwymi, parzącymi kulami. Usłyszałam skwierczenie w momencie gdy poczułam szczypiący ból na ramieniu i w łydce. Schyliłam się, łapiąc powietrze w usta. Mruknęłam pod nosem kilka siarczystych przekleństw.
- Nie wytrzymałaś nawet piętnastu minut.
Chłodny głos mojego przeciwnika sprawił, że wzdłuż kręgosłupa przeszły mnie dreszcze. Nienawidziłam tego typu treningów. Zawsze kończyły się ona na tym, że po kilku, jak dobrze poszło to po kilkunastu minutach padałam na ziemię spragniona jej chłodu i stabilności. Tego dnia nie było inaczej. Wiedziałam, że nie mogłam dać mu tej satysfakcji i się poddać. Wystarczyło że bolało mnie, że nigdy nie zwrócił się do mnie po imieniu. Wydawał rozkazy i zawsze, gdy nie mówił do kogo były one skierowane, oznaczało to, że chodziło mu o mnie. Inna sprawa, że nieczęsto miałam z nim do czynienia ( na moje szczęście często bywał poza siedzibą Gildii, której był przywódcą).
Uniosłam się lekko na łokciach i chwiejnie stanęłam. Podniosłam wzrok, wiercąc morderczym spojrzeniem przeciwnika, dysząc przy tym ze zmęczenia.
Przede mną stał wysoki mężczyzna, ubrany w ciemną tunikę i spodnie. Buty miał z miękkiej skóry, wysoko wiązane. W dłoni luźno, między kciukiem a palcem wskazującym trzymał kolejny nożyk, którym miał we mnie rzucić. Gdy spojrzałam mu w twarz dostrzegłam jedynie obojętny wyraz twarzy, który w następnej chwili został wzbogacony o szatański uśmieszek. Przeciwnik ruszył na mnie, jego oczy błysnęły złowieszczo, gdy nagle zniknął. Wiedziałam jednak gdzie się go spodziewać, więc szybko odwróciłam się na pięcie by sparować uderzenie… Gdy moje ręce natrafiły na powietrze, straciłam równowagę i w tym momencie przywódca Gildii podciął mnie i runęłam jak długa, wydając przy tym okrzyk zaskoczenia, który w następnej chwili zmienił się w jęk bólu.  W momencie, w którym chciałam przewrócić się na plecy by widzieć przeciwnika, poczułam na plecach ciężki but przytwierdzający mnie do ziemi. Zacisnęłam zęby i pomimo przeszkody próbowałam się podnieść, jednak napastnik tylko mocniej oparł się nogą o moje biedne plecy, czego skutkiem było kolejne uderzenie o ziemię. Chyba to był pierwszy trening, z którego wyjdę tak obolała i poobijana.
- Żenujące.
Wypuściłam z sykiem powietrze, zaciskając przy tym zęby.
- To po co to robisz? – spytałam, siląc się by mój głos brzmiał pewnie. Chyba jednak nie do końca mi wyszło. Co prawda nacisk na moje plecy nagle zniknął, jednak w następnej chwili brutalna ręka przeciwnika uniosła mnie w górę łapiąc za długie włosy. Zawyłam z bólu, lecz usilnie starałam się powstrzymać łzy cisnące mi się do oczu. Nie będę płakać. Choćby nie wiem co się działo, nie zamierzałam uronić ani jednej łzy!
Przywódca brutalnie przywołał mnie do porządku. Stanęłam na własnych nogach, nieco chwiejnie, jednak po kilku sekundach złapałam z powrotem równowagę. W tym czasie przeciwnik znowu gdzieś się ukrył. Cudownie! Naprawdę miałam już dosyć tego gburowatego jegomościa, który wymyślał idiotyczne treningi, na których wyżywał się na mnie. A podobno to ja miałam się czegoś nauczyć? W końcu byłam córką sławnego skrytobójcy Acelliusa Blackshadowa! Ha! Co innego mieć tak „poważny” tytuł a co innego być traktowaną jak należy. Pierwsza sprawa – nikt nie ma pojęcia że jestem jego córką. Cóż, on się do tego nie przyznaje i często nazywa mnie porażką, nawet nie mówi że swoją. Po prostu jestem porażką. Traktuje mnie tak jakbym nie istniała i tylko gdy mu pewna „dobra duszyczka” przypomni o moim istnieniu postanawia sobie i innym udowodnić, że nie jestem godna niczyjej uwagi. Po wielu latach takiego traktowania zdążyłam się do tego już przyzwyczaić, jednak nie twierdzę, że mnie to w żaden sposób nie dotyka. To boli i to porządnie. Ale staram się to ukrywać, szczególnie przed ojcem. Gdyby się przypadkiem dowiedział że udaje mi się panować nad energią dusz! Byłaby to największa katastrofa w moim życiu…
Odetchnęłam głośno, po czym zamknęłam oczy, by móc skupić się na pojedynczych dźwiękach. Słyszałam szelest liści na wietrze, świergot ptaków. Nic, co wydawałoby się podejrzane. Jednak chwilę później usłyszałam świst. Z tyłu!
Odwróciłam się napięcie po czym złapałam dwa, lecące w moją stronę noże. Satysfakcja nie trwała jednak długo. Złapałam dwa noże. Ale leciało w moją stronę co najmniej siedem. Kiedy on miał czas żeby je wyrzucić? Mniejsza o to, nie miałam czasu na zastanawianie się na tym. Opadłam na ziemie, unikając pierwszego z noży, w tym czasie drugi przeciął rękaw mojej koszuli, jednak nie dotknął skóry. Zrobiłam krok do tyłu, oceniając szybkość pocisku i w ostatniej chwili zdołałam uskoczyć. Cóż, przynajmniej tak mi się wydawało. Nagle poczułam przeszywający ból w nodze. Spojrzałam w dół i dostrzegłam jak ostatni z noży wbija się w skórę. Zanim zdążył się na dobre zanurzyć, złapałam go i odrzuciłam na bok, ale było już za późno. Ostrze noża było pokryte cienką warstwą trucizny paraliżującej. Jednak jeśli chodzi o przywódcę – opanował do perfekcji mieszanie ziół na maści i trucizny, tak więc większość z jego dzieł działała natychmiastowo.
Tracąc czucie w nodze, nie będąc zdolną do ustania ani chwili dłużej, znowu opadłam na ziemię uderzając zdrowym kolanem o ostry kamień. Zacisnęłam zęby, po chwili przycisnęłam czoło do chłodnej trawy.
Nie miałam pojęcia ile czasu tak siedziałam. Zgodnie z tym, co powiedział na odchodne mój przeciwnik, trucizna miała działać przez około godzinę. Lecz długo siedziałam, starając się opanować. Ktoś by mógł powiedzieć, że nie miałam czym się zmęczyć. No tak, w końcu jak to ja, nie jestem w stanie wytrzymać nawet piętnastu minut treningu z przywódcą.
Prawda była taka że nigdy nie prosiłam o szkolenie. Nigdy nie chciałam stać się taka jak ojciec. Nie chciałam mordować, zarabiać potężne sumy na tym, że komuś w nocy poderżnę gardło. No, w sumie tego się nie uczyłam. Jedyne co to musiałam odbywać treningi, aby bez problemu zwiać komuś, gdyby stwierdził ze wyglądam podejrzanie. Bez sensu!
- Middle, wszystko w porządku?
Otworzyłam oczy. Zorientowałam się ze leżę na plecach, a nade mną pochyla się dobrze znana mi twarz.
- Aidre?
- No a kto ma być? – uśmiechnął się krzywo i pomógł mi wstać. Na szczęście trucizna przestała już działać. Chwilę stałam i zginałam nogę to ją rozprostowywałam. Aidre przyglądał się moim poczynaniom, a gdy wreszcie stanęłam prosto i postawiłam kilka kroków przód, zapytał. – Kto Cię tak urządził?
Zgromiłam go spojrzeniem.
- Tak retoryczne pytanie możesz zadać jedynie ty, wiesz?
Uśmiechnął się potulnie.
- Rozumiem że Twój ojciec nadal lubi pokazać Ci, kto tu rządzi?
- Żeby tylko. Czasem mam wrażenie, że on to wszystko robi żeby się mnie pozbyć. Ale gdybym tylko postanowiła zwiać… Zapewne odnalazłby mnie i zamknął w ciemnicy.
To była rzecz, której się potwornie bałam. Gdy byłam mała, ojciec zamykał mnie na parę godzin w ciemnym pokoju, bez okien, o ścianach tak grubych, że nie przedostawały się do środka żadne dźwięki. Pamiętam tylko, że siedziałam na środku pokoju, płakałam szepcząc „boję się”. Potem Aidre… Przyszedł do mnie i pozwolił się zamknąć na wiele godzin w tym samym pokoju razem ze mną i pomagał mi przetrwać w tych ciemnościach. Usiadł obok mnie, przytulił i powtarzał że nic mi nie grozi. Oczywiście ja wiedziałam swoje. Wiedziałam że gdy wyjdę z pokoju, wszystko zacznie się od nowa. Jednak od tamtego dnia ani razu nie zamknięto mnie w tym pokoju…
Spojrzałam na Aidre. Był to wysoki i szczupły chłopak o szpakowatej czuprynie niezdarnie przyciętej ( zapewne znowu przycinał włosy nożem). Oczy miał złote, cerę oliwkową i zdrową.  Był ode mnie o dwa lata starszy, w Gildii znalazł się przypadkiem, około siedem lat temu. W sumie nie powinnam mówić, że przypadkowo. Prawda była taka że Aidre był świetnym złodziejem. Kiedyś próbował okraść prawą rękę mojego ojca, jednak mu się nie udało. Został siłą zaprowadzony przed oblicze wielkiego skrytobójcy Acelliusa, gdzie otrzymał kilka batów i został zamknięty w tejże samej ciemnicy, w której ja przesiadywałam jako mała dziewczynka wiele razy. On siedział tam przez trzy dni. Nie dostał nic do jedzenia, miał tylko wodę, ale gdy mój ojciec ponownie wszedł do pokoju, by sprawdzić czy dzieciak się czegoś nauczył, dostrzegł w oczach Aidre determinację. To zadecydowało o tym, że zaproponowano mu miejsce w Gildii i, co za tym idzie, szkolenie, nocleg, wyżywienie. Teraz, mając siedemnaście lat, chłopak skończył termin, oficjalnie jest teraz skrytobójcą. A ja byłam kim? Nikim.
Spuściłam wzrok i ruszyłam do Gildii. Aidre zawołał za mną i rzucił mi małe pudełeczko. Podziękowałam mu widząc, że jest to maść na oparzenia, która przyspiesza gojenie. Widocznie Aidre miał tego dnia sporo do zrobienia, bo zniknął w gąszczu drzew. Westchnęłam i ukryłam maść w sakiewce przytroczonej do paska. Czując, że moje ciało już odpoczęło po treningu, zaczęłam biec. Cicho stąpałam po poszyciu leśnym, korzystając z cieni by stać się mniej widoczną. Dopiero wtedy dostrzegłam, ze cienie stały się bardzo długie, a niebo przybrało kolor purpury i oranżu.
Przyspieszyłam biegu, wbiegając między skały. Mimo wciąż bolących mięśni odsunęłam głaz, zakrywający przejście do Gildii. Cóż, mogłaby zrobić to używając jednej z technik dusz, ale jak już wcześniej wspomniałam wolałam żeby nikt nie wiedział, że potrafię się nią posługiwać. Póki nie było to konieczne, nie miałam zamiaru składać pieczęci ani też wysyłać migoczących wiązek energii.
Kiedy znalazłam się w siedzibie Gildii, pobiegłam do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Byłam potwornie zmęczona i jedyne czego chciałam to odpocząć. Jednak wiedziałam ze zanim się umyję, musiałam szybko posmarować oparzenia maścią. Wyciągnęłam pudełko z leczniczą substancją, odkręciłam wieczko i poczułam przyjemną woń lawendy. O tak, uwielbiałam tę roślinkę! Gdy nakładałam maść na oparzenia, czułam lekkie pieczenie. Skrzywiłam się, jednak nie wydałam z siebie żadnego dźwięku. Gdy skończyłam z ranami, udałam się do łazienki i stanęłam przed wielki lustrem.
Moim oczom ukazała się postać piętnastoletniej dziewczyny o długich ciemnych włosach, jasnej cerze i zielonkawych oczach. Nigdy ich nie lubiłam, ale cóż zrobić! Podobno oczy były jedyną cechą, którą odziedziczyłam po ojcu. Chyba nie dziwne, że nie bardzo je lubię… Ubrana byłam w poszarpaną tunikę, brudną od ziemi po której się tarzałam, spodnie rozcięte na wysokości uda i lekko zakrwawione. Oczywiście buty nie mniej brudne, jak reszta mojego ubioru. Były wysoko wiązane, z miękkie skórki. Uwielbiałam je. W sumie muszę przyznać, że to była jedyna rzecz związania z Gildią którą lubiłam.
Spojrzałam na oparzenia i stwierdziwszy że maść dobrze ochrania już moją skórę, rozebrałam się i szybko umyłam. Gdy wróciłam do pokoju ubrana w zbyt długą tunikę która służyła mi za koszulę nocną, dostrzegłam że w moim pokoju siedział mój ojciec. Ubrany był dokładnie tak samo, jak podczas treningu ze mną. Siedział na krześle, opierając nogi na stole, w dłoni trzymał nóż, którym kręcił między palcami.
Zamarłam w półkroku, spuszczając głowę. Było to dziwne. Drugi raz w ciągu dnia widziałam ojca? Zaskakujące. Przez długą chwilę nic się nie działo. On wciąż siedział bawiąc się bronią, ja stałam coraz bardziej zestresowana… Gdy się w końcu odezwał, chłód jego głosu poraził mnie.
- Powinnaś się bardziej starać. – Te słowa zawisły w powietrzu przez chwilę i odbijały się echem w mojej głowie – Zachowujesz się jak kilkuletnie dziecko. Skaczesz, unikasz, ale się nie bronisz ani nie atakujesz…
To było dziwne. Nigdy ojciec nie odezwał się do mnie poza treningiem. Nie rozmawiał ze mną. A dzisiaj? Coś było nie tak.
- Nie chce być taka jak wy – powiedziałam ostro, zdobywając się na odwagę. Jednak był to wielki błąd. Wzrok ojca szybko spoczął na mnie i w jego oczach dostrzegłam ostrzegawcze błyski, ale się nimi nie przejęłam. – Nie chcę zabijać, nie chcę zbijać fortuny za podrzynanie gardeł po zmroku, albo podrzucanie fałszywych dokumentów! Poza tym…
- Choćbyś nie wiem jak bardzo od tego uciekała, to cie i tak dogoni. Masz – rzucił mi jakąś małą książeczkę związaną sznurkiem. Złapałam to i dostrzegłam że był to zeszyt zapisany pismem Acelliusa.
- Po co mi to? – spytałam patrząc ni to zaskoczona ni to wściekła na mężczyznę który nigdy nie nazwał mnie po imieniu.
- Zaczniesz od nauczenia się tego wszystkiego. Masz tydzień.
- TYDZIEŃ?! – wykrzyknęłam. Zeszyt może nie był jakiś szczególnie gruby, ale zapisany był ze wszystkich stron. Poza tym rozszyfrowanie dziwacznego kodu ojca zajmie mi przynajmniej trzy dni! Niestety on, gdy cokolwiek zapisywał, musiał używać szyfru, na wypadek gdyby jego notatki wpadły w niepowołane ręce.
- Pięć dni. Jeszcze jakieś uwagi? – Gromiłam go spojrzeniem mając nadzieję że spłonie na moich oczach, jednak nic takiego się nie wydarzyło. Mruknęłam pod nosem, że nie mam żadnych uwag, mając nadzieje że nie skróci mi bardziej czasu na przestudiowanie jego bazgrołów; on kiwnął prawie niezauważalnie głową. – Dobrze. Lepiej zacznij już teraz.
Wyszedł bezszelestnie z pokoju.

Jak. Ja. Go. Nie cierpię! Wolałam gdy się mną nie przejmował, przynajmniej miałam wtedy wolną rękę co do tego co robię i nie musiałam się przejmować tymi wszystkimi skrytobójczymi tajnikami. Rzuciłam się na łóżko, ukrywając twarz w poduszce, po czym zaczęłam krzyczeć. Gdy przeszło mi odrobinkę, usiadłam po turecku na łóżku, odsznurowałam zeszycik i klnąc przy tym siarczyście, zabrałam się do rozszyfrowywania skomplikowanego ciągu liter i cyfr…

***
Ta-dam! Myśle że mi coś wyjdzie z tego! Uwielbiam pisać o znienawidzonych przez córki ojcach! Niah niah! 

3 komentarze:

  1. Middle, hm... Jakoś nie wywarła na mnie żadnego wrażenia oprócz przekonania, że jest dość cienka w sztukach walki xd Jeśli byłabym na jej miejscu, dwa razy bardziej przyłożyłabym się do treningów i zastosowała technikę cichego pozbywania się niewygodnych osób na Acelliusie czy jak mu tam muwahahaha! Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Facet uczy fachu przyszłą zabójczynię i niczego nie podejrzewa? Oj, naiwnie, jakże naiwnie, panie Przywódco Gildii!

    Aidre za to wyszedł wspaniały. Troskliwy, przyjacielski, zdolny i to przycinanie włosów nożem! Pewnie po latach praktyki całkiem nieźle mu to wychodzi, a nierówności są zamierzone. Podejrzewam, że próbował wymodelować tym nożem jakąś fikuśną fryzurkę, by zrobić wrażenie na Middle. Mimo to, zbyt rzucająca się w oczy fruzyrka przeszkadzałaby mu w pracy złodziejaszka - wszyscy zwracaliby na niego uwagę i patrzyli na ręce. Następnym razem niech uważa z tym nożykiem!

    Ach, Acellius nagle sobie przypomniał, że ma córkę?! Ha! Mam nadzieję, że jakże rumiane dziewczę o zapachu lawendowym (to przez maść) skopie mu elegancko tyłek. W końcu to stary dziad. W tej profesji liczy się młoda siła, a nie trzeszczące stawy faceta dobijającego do trzydziestki-czterdziestki. A książeczkę może sobie facet wsadzić w d... znaczy, nie musiał zachowywać się jak król z zatwardzeniem. Serio go nie lubię. Aż rączka mnie swędzi.

    W następnym rozdziale chciałabym zobaczyć, jak Aidre przycina swój młodociany zarost nożem! Potrafię sobie nawet tę scenę wyobrazić hihi ^^ On może w jakiejś prowizorycznej (czy jaką tam mają) łazience się golić, a Middle może siedzieć na łóżku w jego pokoju (łóżku, ławie, sienniku, cokolwiek tam mają) i marudzić, majtając nogami w powietrzu hihi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, Middle musi sie rozkręcić ;) Na razie nazwijmy to jest taka... troche bojaźliwa ( chyba nawet nie troche) i generalnie niechętna, ale jeszcze swojemu ojcu dopiecze i to nie raz ;) mogę zapewnić :D Co do tej całej techniki, ona trzyma to w tajemnicy żeby potem skopać ojcu tyłek więc wiesz ;)
      Aidre. Tak, to jest fajna postać :D Zapewniam ze w drugim rozdziale sie pojawi ! :D Włosy będzie przycinał nożem zawsze, więc będę miała okazję to nie raz opisać ( chociaż podejrzewam że raz opisane wystarczy ;p )
      No Acellius nagle sobie coś przypomniał ;) Będzie zabawnie, mogę Cię zapewnić :D jeszcze może teraz tego nie widać, ale Acellius naprawde pożałuje tych wszystkich lat ;p I dobrze że go nie lubisz! Ja też go nie lubie! I dlatego staram sie jak moge zrobić z niego takiego dziada, jak go pięknie opisałaś ;D Mam zamiar pokazać jakim gburem jest :D I chyba nie mam zamiaru kończyć tego tak szczęśliwie dla tatuśka jak w przypadku córki itasia :D Ale ci...
      Dobrze, postaram się w następnym rozdziale poruszyć kwestię golenia zarostu! :D

      Usuń
    2. Jest bojaźliwa, jest. W sumie mogę ją troszkę zrozumieć - jest tłamszona przez ojca. Ma jednak umiejętności i zacięcie, by dać ojcu w doopkę. Nie zapominajmy o Aiderze ;D
      Ba, że raz opisane obcinanie włosów nożem wystarczy ;] Ale napaliłam się na tę scenę hihi.
      Jestem ciekawa, w jaki sposób będzie zabawnie :D Ten Accelius nie wygląda, jakby mógł zostać przedmiotem żartów xd Ale skoro mówisz, że będzie, to czekam! ;D A ten twój zUy plan co do tatuśka - popieram, cokolwiek planujesz!

      Usuń