środa, 11 września 2013

1. Białe pióro

Cóż myślę, że nie ja jedna zastanawiałam się czy mam swojego osobistego niebiańskiego opiekuna. Robiło to tysiące przede mną i miliony osób po mnie. Myślałam gdzie on się podziewa, dlaczego go nie ma, gdy go potrzebuję i czemu cały czas przytrafiały mi się same nieszczęścia. Często zadawałam sobie pytanie: gdzie jesteś? Lecz nigdy nie uzyskałam odpowiedzi, toteż zaczęłam wierzyć, że nie starczyło dla mnie niebiańskich posłańców.
Każdy dzień mojego życia wyglądał tak samo. Wstawałam, przeciągałam się, potem jadłam śniadanie. Potem zależnie od dnia leciałam do pracy jednej czy drugiej, bo pracowałam na dwie zmiany, czego skutkiem był jeden dzień wolny w tygodniu. Jednak wiedziałam, że jeśli chcę poradzić sobie w życiu, muszę wziąć się w garść, przestać narzekać i ruszyć się z miejsca. Wiedzieć to jedno, a robić to drugie. Moje dążenia do osiągnięcia czegokolwiek dosłownie stały w martwym punkcie. Straciłam rekonesans i nie wiedziałam gdzie iść, co ze sobą robić. Miałam jakieś poboczne pasje, które pielęgnowałam mniej lub bardziej ale… Powiedzmy sobie szczerze, ilu ludzi żyje z tego co kocha? Ilu ludzi robi w życiu dokładnie to co chce i zarabia na tym wystarczająco by starczyło na wszystko co najpotrzebniejsze? Cóż, niewielu.
Świadoma tego, że z góry jestem skazana na niepowodzenie w życiu ( kto by potrzebował dziewczyny bez wykształcenia wyższego!) zwyczajnie narzekałam bez końca.
Pewnego dnia obudziłam się z dziwnym uczuciem. Czułam niesamowite, ogarniające mnie ciepło, choć trwała jesień a noce nie rozpieszczały temperaturą. Gdy tylko udało mi się przystosować wzrok do ciemności panującej w pokoju, dostrzegłam coś na klapie fortepianu. Podniosłam się z materaca i podeszłam do instrumentu, czując chłód bijący od drewnianej podłogi, mimo że na stopach miałam grube, wełniane skarpety.
Na fortepianie leżało białe pióro. Lecz nie ptasie, to wiedziałam na pewno. Poza tym, skąd mogłoby się wziąć w moim domu ptasie pióro? To, które znalazłam na instrumencie było długie, nieco wykrzywione po łuku. Może miałam tylko takie wrażenie, jednak w panującej w pokoju ciemności, pióro wydawało się być nieskazitelnie białe.
Wtedy nie wiedziałam co powinnam myśleć o tym co zobaczyłam.  Jednak nie mówmy teraz o tym, lecz o wydarzeniach dnia, który miał dopiero nastąpić.
Była to sobota i niby wydawałoby się, że tak a zwyczajna, ale tak nie było. Wychodziłam z pracy ( w soboty pracowałam w sklepie odzieżowym) gdy dostałam wiadomość od mojej młodszej siostry, że mnie odwiedzi. Byłam tym zdziwiona, bo mama nigdy nie pozwalała Ali wychodzić po ósmej wieczorem. A była dziewiąta! Szybko odpisałam, że na nią będę czekać i poszłam w stronę domu. Wiał dość nieprzyjemny, mroźny wiatr, który rozwiewał moje krótko i nierówno obcięte włosy. Włożyłam czapkę, chcąc ukryć niesforne rude kosmyki, jednak była to syzyfowa praca, ponieważ niemalże natychmiast wyswobodziły się one spod okrycia głowy. Westchnęłam teatralnie wywracając oczami i przeklinając moment w którym zdecydowałam się na ścięcie włosów.
Przyspieszyłam kroku, kontrolując czas. Obcasy moich botków stukały o kamienne płyty chodnika, a odgłos niósł się po całej ulicy, wśród panującej ciszy. Złapałam autobus i dzięki temu w piętnaście minut znalazłam się pod domem. Gdy przechodziłam obok Kawiarni pod aniołami, zatrzymałam się na chwilę by zajrzeć do środka przez okno.
Była to naprawdę maleńka kafejka, kilka stolików z krzesłami, lada, przy której krzątali się sprzedawcy w zielonych fartuchach. Jeden z kelnerów właśnie podawał jedynemu klientowi kubek pełen – jak podejrzewałam – kawy. Nic nadzwyczajnego, ot zwykła kawiarnia.
Kiedy tak przyglądałam się z zaciekawieniem wnętrzu kafejki, ktoś szturchnął mnie dość mocno, skutkiem czego był natychmiastowy upadek. Syknęłam pod nosem z bólu, po czym zaczęłam wyrzucać z siebie frustrację, klnąc jak szewc.
- Proszę uważać! Nie widział pan, że tu stoję?
Gdy podniosłam wzrok na stojącą przede mną postać, aż mnie zatkało. Tak narzekałam, że żaden z jednoskrzydłych nigdy nie zwrócił na mnie uwagi.. Teraz jeden z nich stał przede mną, wyciągając pomocną dłoń. Miał ogromne, czarne skrzydło z jednym białym piórem, niemalże całkowicie skrytym pod resztą.
- Najmocniej przepraszam, Gabrielo. Pomogę Ci wstać.
Bez zastanowienia przyjęłam pomoc od nieznajomego, z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. I skąd jednoskrzydły wiedział, jak mam na imię? To było zadziwiające. Jednak gdy chciałam zapytać o cokolwiek, o to kim jest, czy nawet skąd zna moje imię… Jego już nie było. Po prostu zniknął, rozpłynął się w nocy. Na nadgarstku wciąż czułam dotyk jego dłoni.
Wtedy zdałam sobie sprawę z jeszcze jednej sprawy. Kiedy ten… ktoś był w pobliżu, znowu czułam to cudowne ciepło, które obudziło mnie tego poranka. Nie było mrozu, było tylko poczucie bezpieczeństwa… W momencie gdy zniknął, chłodny wiatr znowu zaczął dąć, rozdmuchując moje niesforne włosy.
Nie wiedziałam jak idiotyczną minę robiłam, wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą stał mężczyzna z jednym czarnym skrzydłem. Rękę wciąż miałam uniesioną tak, jakby ktoś nadal ją trzymał. Ale nikogo tam nie było. Zamrugałam parokrotnie powiekami, zastanawiając się czy to nie zmęczenie płata mi figle…
- Gabi, czemu stoisz tu… Co ty wyprawiasz?
W głosie mojej siostry słyszałam wyraźnie przytyk w stylu mojej mamy: No nie, znowu się zaczyna. Opuściłam dłoń, jednocześnie odwracając do Ali wzrok. Musiałam wyglądać naprawdę słabo, bo zrobiła zatroskaną minę i szybko do mnie podeszła.
- Co jest? – spytała patrząc na mnie jak na kogoś, kim miałaby się zaopiekować.
- Czy ty.. widziałaś? Ten facet, stał właśnie tu, o tu! – zaczęłam gestykulować, wskazując w odpowiednie miejsce. – I no… Nie patrz tak na mnie! Miał jedno, ogromne czarne skrzydło z jednym biały piórem!
Ala cofnęła się o krok, krzyżując ramiona na piersi.
- Gabi, czy ty aby na pewno czujesz się dobrze? Znowu masz przewidzenia. Może powinnaś odwiedzić psychiatrę, albo coś?
Nie mogłam uwierzyć, że Ala, moja mała Alicja, mówiła takie rzeczy? Nie wiedziałam, że tak bardzo mama będzie miała na nią wpływ. Chociaż może to i moja była wina, bo zniknęłam z domu, wyprowadziłam się zaraz po skończeniu ostatniej terapii. Nie wiem czego oczekiwałam, ale na pewno nie tego, że Ala przestanie mi wierzyć… Nie mogłam tego znieść. Zabolało mnie to bardzo.
- W jakiej sprawie chciałaś się spotkać? – spytałam, zmieniając temat.
Okazało się, że mama wysłała Alę do mnie, żeby zaprosić mnie na niedzielny obiad rodzinny. Mieli być dziadkowie, więc lepiej żebym się tam pojawiła. Powiedziałam że przyjdę, więc Ala zadowolona oświadczyła że już będzie uciekać, bo musi jeszcze coś zrobić w domu przed nadejściem niedzieli. Oczywiście wiedziałam, ze mama kazała jej tylko przekazać wiadomość, zapewne powiedziała żeby mnie powiadomić esemesem, ale znając Alę i jej zamiłowanie do włóczenia się ulicami Warszawy, moja siostra zapewne namówiła matkę, że się do mnie przejdzie.
Chciałam zaprosić ją do domu, żeby chociaż herbatę wypiła i się rozgrzała, ale ona już szła w stronę domu, machając mi na pożegnanie. Nie powiem – było mi przykro. Dopóki miałam siostrę w zasięgu wzroku stałam, rozgrzewając sobie ręce w kieszeniach spodni. Gdy zniknęła za rogiem postanowiłam wejść do domu. Na szczęście klatka schodowa była otwarta, bo nie miałam ochoty bawić się w odnajdywanie dziurki od klucza. Żarówka, której nie pozwolono wymienić mieszkańcom ( nawet gościowi który się w tym specjalizuje i mieszka na tej samej klatce) nadal nie została wymieniona mimo, że wspólnie wystosowaliśmy pismo z prośbą o jej wymianę. Na próżno. Jak latarnia  nie działała, tak nie działa do dziś.
Wbiegłam po schodach, mimowolnie licząc stopnie, choć wiedziałam ile ich jest. Gdy stanęłam przed drzwiami do mieszkania, zaczęłam szukać kluczy. Oczywiście, jak to ja, musiałam je wrzucić luzem do bezdennej torebki, zamiar schować je do jednej z bocznych kieszeni. Minęło więc trochę czasu, zanim przekopałam zawartość torby, odnajdując niewielki pęk kluczy. Otworzyłam drzwi i dostrzegłam, że przez szparę miedzy nimi a podłogą, ktoś wsunął pliczek kart. Rzuciłam klucze na mały stoliczek, który postawiłam przy wejściu i sięgnęłam po znalezisko. Torba powędrowała na ziemię, a ja rzuciłam się na materac, skutkiem czego było nieco nieprzyjemne uczucie towarzyszące upadkowi. Podskoczyłam kilka razy, zanim materiał uspokoił się, lekko uginając pod moim ciężarem. Zapaliłam lampkę i zaczęłam przyglądać się kremowemu skoroszytowi. Na zewnątrz nie było nic. Zwyczajna, miękka, papierowa okładka w kremowym kolorze. Gdy jednak otworzyłam cienką książeczkę, okazało się że były to nuty. Jednak nie wiedziałam kto był autorem. Przekartkowałam wszystkie osiem stron utworu, lecz na żadnej nie było podpisu autora. Gdy przyjrzałam się lepiej zapisowi nutowemu, stwierdziłam że nie jest to najtrudniejszy utwór. Sporo partii zapisanych w kluczy basowym, jednak nie wydawało się to być problemem. Poza tym, wychodziło na to, że utwór, który miałam przed sobą, miał przeplataną główną linię melodyczną. Rozpoczynała lewa ręka, na niższych dźwiękach, a po szesnastu taktach melodia miała przejść do prawej ręki, wygrywającej dźwięki w oktawie dwukreślnej.

Byłam szczerze zaciekawiona utworem. Spojrzałam na zegarem i stwierdziłam, że jest zbyt późno, bo zagrać choć kilka taktów. Mogłabym obudzić tym sąsiadów. Dlatego przed zaśnięciem, przestudiowałam jeszcze całą pierwszą stronę utworu, po czym gasząc światło zasnęłam, a kawałek nieznanej melodii rozbrzmiewał mi w uszach…
__________
Ciekawa jestem jak mi to wyjdzie. Ale dobrze jest pisać. Znowu służy mi to za "terapię". Ale przynajmniej łącze przyjemne z pożytecznym :)
zostały 4 dni w domu. coraz bardziej sie obawiam, ale też coraz bardziej ciesze... Czuje ze będzie fajnie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz