Cóż myślę, że nie ja jedna zastanawiałam
się czy mam swojego osobistego niebiańskiego opiekuna. Robiło to tysiące przede
mną i miliony osób po mnie. Myślałam gdzie on się podziewa, dlaczego go nie ma,
gdy go potrzebuję i czemu cały czas przytrafiały mi się same nieszczęścia. Często
zadawałam sobie pytanie: gdzie jesteś? Lecz nigdy nie uzyskałam odpowiedzi,
toteż zaczęłam wierzyć, że nie starczyło dla mnie niebiańskich posłańców.
Każdy dzień mojego życia wyglądał tak
samo. Wstawałam, przeciągałam się, potem jadłam śniadanie. Potem zależnie od
dnia leciałam do pracy jednej czy drugiej, bo pracowałam na dwie zmiany, czego
skutkiem był jeden dzień wolny w tygodniu. Jednak wiedziałam, że jeśli chcę
poradzić sobie w życiu, muszę wziąć się w garść, przestać narzekać i ruszyć się
z miejsca. Wiedzieć to jedno, a robić to drugie. Moje dążenia do osiągnięcia
czegokolwiek dosłownie stały w martwym punkcie. Straciłam rekonesans i nie
wiedziałam gdzie iść, co ze sobą robić. Miałam jakieś poboczne pasje, które
pielęgnowałam mniej lub bardziej ale… Powiedzmy sobie szczerze, ilu ludzi żyje
z tego co kocha? Ilu ludzi robi w życiu dokładnie to co chce i zarabia na tym
wystarczająco by starczyło na wszystko co najpotrzebniejsze? Cóż, niewielu.
Świadoma tego, że z góry jestem skazana
na niepowodzenie w życiu ( kto by potrzebował dziewczyny bez wykształcenia
wyższego!) zwyczajnie narzekałam bez końca.
Pewnego dnia obudziłam się z dziwnym
uczuciem. Czułam niesamowite, ogarniające mnie ciepło, choć trwała jesień a
noce nie rozpieszczały temperaturą. Gdy tylko udało mi się przystosować wzrok
do ciemności panującej w pokoju, dostrzegłam coś na klapie fortepianu.
Podniosłam się z materaca i podeszłam do instrumentu, czując chłód bijący od
drewnianej podłogi, mimo że na stopach miałam grube, wełniane skarpety.
Na fortepianie leżało białe pióro. Lecz
nie ptasie, to wiedziałam na pewno. Poza tym, skąd mogłoby się wziąć w moim
domu ptasie pióro? To, które znalazłam na instrumencie było długie, nieco
wykrzywione po łuku. Może miałam tylko takie wrażenie, jednak w panującej w
pokoju ciemności, pióro wydawało się być nieskazitelnie białe.
Wtedy nie wiedziałam co powinnam myśleć
o tym co zobaczyłam. Jednak nie mówmy
teraz o tym, lecz o wydarzeniach dnia, który miał dopiero nastąpić.
Była to sobota i niby wydawałoby się, że
tak a zwyczajna, ale tak nie było. Wychodziłam z pracy ( w soboty pracowałam w
sklepie odzieżowym) gdy dostałam wiadomość od mojej młodszej siostry, że mnie
odwiedzi. Byłam tym zdziwiona, bo mama nigdy nie pozwalała Ali wychodzić po
ósmej wieczorem. A była dziewiąta! Szybko odpisałam, że na nią będę czekać i
poszłam w stronę domu. Wiał dość nieprzyjemny, mroźny wiatr, który rozwiewał
moje krótko i nierówno obcięte włosy. Włożyłam czapkę, chcąc ukryć niesforne
rude kosmyki, jednak była to syzyfowa praca, ponieważ niemalże natychmiast
wyswobodziły się one spod okrycia głowy. Westchnęłam teatralnie wywracając
oczami i przeklinając moment w którym zdecydowałam się na ścięcie włosów.
Przyspieszyłam kroku, kontrolując czas.
Obcasy moich botków stukały o kamienne płyty chodnika, a odgłos niósł się po
całej ulicy, wśród panującej ciszy. Złapałam autobus i dzięki temu w piętnaście
minut znalazłam się pod domem. Gdy przechodziłam obok Kawiarni pod aniołami,
zatrzymałam się na chwilę by zajrzeć do środka przez okno.
Była to naprawdę maleńka kafejka, kilka
stolików z krzesłami, lada, przy której krzątali się sprzedawcy w zielonych
fartuchach. Jeden z kelnerów właśnie podawał jedynemu klientowi kubek pełen –
jak podejrzewałam – kawy. Nic nadzwyczajnego, ot zwykła kawiarnia.
Kiedy tak przyglądałam się z
zaciekawieniem wnętrzu kafejki, ktoś szturchnął mnie dość mocno, skutkiem czego
był natychmiastowy upadek. Syknęłam pod nosem z bólu, po czym zaczęłam wyrzucać
z siebie frustrację, klnąc jak szewc.
- Proszę uważać! Nie widział pan, że tu
stoję?
Gdy podniosłam wzrok na stojącą przede
mną postać, aż mnie zatkało. Tak narzekałam, że żaden z jednoskrzydłych nigdy
nie zwrócił na mnie uwagi.. Teraz jeden z nich stał przede mną, wyciągając
pomocną dłoń. Miał ogromne, czarne skrzydło z jednym białym piórem, niemalże
całkowicie skrytym pod resztą.
- Najmocniej przepraszam, Gabrielo.
Pomogę Ci wstać.
Bez zastanowienia przyjęłam pomoc od
nieznajomego, z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. I skąd jednoskrzydły
wiedział, jak mam na imię? To było zadziwiające. Jednak gdy chciałam zapytać o
cokolwiek, o to kim jest, czy nawet skąd zna moje imię… Jego już nie było. Po
prostu zniknął, rozpłynął się w nocy. Na nadgarstku wciąż czułam dotyk jego
dłoni.
Wtedy zdałam sobie sprawę z jeszcze
jednej sprawy. Kiedy ten… ktoś był w pobliżu, znowu czułam to cudowne ciepło,
które obudziło mnie tego poranka. Nie było mrozu, było tylko poczucie
bezpieczeństwa… W momencie gdy zniknął, chłodny wiatr znowu zaczął dąć, rozdmuchując
moje niesforne włosy.
Nie wiedziałam jak idiotyczną minę
robiłam, wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą stał mężczyzna z jednym
czarnym skrzydłem. Rękę wciąż miałam uniesioną tak, jakby ktoś nadal ją
trzymał. Ale nikogo tam nie było. Zamrugałam parokrotnie powiekami,
zastanawiając się czy to nie zmęczenie płata mi figle…
- Gabi, czemu stoisz tu… Co ty
wyprawiasz?
W głosie mojej siostry słyszałam
wyraźnie przytyk w stylu mojej mamy: No nie, znowu się zaczyna. Opuściłam dłoń,
jednocześnie odwracając do Ali wzrok. Musiałam wyglądać naprawdę słabo, bo
zrobiła zatroskaną minę i szybko do mnie podeszła.
- Co jest? – spytała patrząc na mnie jak
na kogoś, kim miałaby się zaopiekować.
- Czy ty.. widziałaś? Ten facet, stał
właśnie tu, o tu! – zaczęłam gestykulować, wskazując w odpowiednie miejsce. – I
no… Nie patrz tak na mnie! Miał jedno, ogromne czarne skrzydło z jednym biały
piórem!
Ala cofnęła się o krok, krzyżując
ramiona na piersi.
- Gabi, czy ty aby na pewno czujesz się
dobrze? Znowu masz przewidzenia. Może powinnaś odwiedzić psychiatrę, albo coś?
Nie mogłam uwierzyć, że Ala, moja mała
Alicja, mówiła takie rzeczy? Nie wiedziałam, że tak bardzo mama będzie miała na
nią wpływ. Chociaż może to i moja była wina, bo zniknęłam z domu, wyprowadziłam
się zaraz po skończeniu ostatniej terapii. Nie wiem czego oczekiwałam, ale na
pewno nie tego, że Ala przestanie mi wierzyć… Nie mogłam tego znieść. Zabolało
mnie to bardzo.
- W jakiej sprawie chciałaś się spotkać?
– spytałam, zmieniając temat.
Okazało się, że mama wysłała Alę do
mnie, żeby zaprosić mnie na niedzielny obiad rodzinny. Mieli być dziadkowie,
więc lepiej żebym się tam pojawiła. Powiedziałam że przyjdę, więc Ala
zadowolona oświadczyła że już będzie uciekać, bo musi jeszcze coś zrobić w domu
przed nadejściem niedzieli. Oczywiście wiedziałam, ze mama kazała jej tylko
przekazać wiadomość, zapewne powiedziała żeby mnie powiadomić esemesem, ale
znając Alę i jej zamiłowanie do włóczenia się ulicami Warszawy, moja siostra
zapewne namówiła matkę, że się do mnie przejdzie.
Chciałam zaprosić ją do domu, żeby
chociaż herbatę wypiła i się rozgrzała, ale ona już szła w stronę domu,
machając mi na pożegnanie. Nie powiem – było mi przykro. Dopóki miałam siostrę
w zasięgu wzroku stałam, rozgrzewając sobie ręce w kieszeniach spodni. Gdy
zniknęła za rogiem postanowiłam wejść do domu. Na szczęście klatka schodowa
była otwarta, bo nie miałam ochoty bawić się w odnajdywanie dziurki od klucza.
Żarówka, której nie pozwolono wymienić mieszkańcom ( nawet gościowi który się w
tym specjalizuje i mieszka na tej samej klatce) nadal nie została wymieniona
mimo, że wspólnie wystosowaliśmy pismo z prośbą o jej wymianę. Na próżno. Jak
latarnia nie działała, tak nie działa do
dziś.
Wbiegłam po schodach, mimowolnie licząc
stopnie, choć wiedziałam ile ich jest. Gdy stanęłam przed drzwiami do
mieszkania, zaczęłam szukać kluczy. Oczywiście, jak to ja, musiałam je wrzucić
luzem do bezdennej torebki, zamiar schować je do jednej z bocznych kieszeni.
Minęło więc trochę czasu, zanim przekopałam zawartość torby, odnajdując
niewielki pęk kluczy. Otworzyłam drzwi i dostrzegłam, że przez szparę miedzy
nimi a podłogą, ktoś wsunął pliczek kart. Rzuciłam klucze na mały stoliczek,
który postawiłam przy wejściu i sięgnęłam po znalezisko. Torba powędrowała na
ziemię, a ja rzuciłam się na materac, skutkiem czego było nieco nieprzyjemne
uczucie towarzyszące upadkowi. Podskoczyłam kilka razy, zanim materiał uspokoił
się, lekko uginając pod moim ciężarem. Zapaliłam lampkę i zaczęłam przyglądać
się kremowemu skoroszytowi. Na zewnątrz nie było nic. Zwyczajna, miękka,
papierowa okładka w kremowym kolorze. Gdy jednak otworzyłam cienką książeczkę,
okazało się że były to nuty. Jednak nie wiedziałam kto był autorem.
Przekartkowałam wszystkie osiem stron utworu, lecz na żadnej nie było podpisu
autora. Gdy przyjrzałam się lepiej zapisowi nutowemu, stwierdziłam że nie jest
to najtrudniejszy utwór. Sporo partii zapisanych w kluczy basowym, jednak nie
wydawało się to być problemem. Poza tym, wychodziło na to, że utwór, który
miałam przed sobą, miał przeplataną główną linię melodyczną. Rozpoczynała lewa
ręka, na niższych dźwiękach, a po szesnastu taktach melodia miała przejść do
prawej ręki, wygrywającej dźwięki w oktawie dwukreślnej.
Byłam szczerze zaciekawiona utworem. Spojrzałam
na zegarem i stwierdziłam, że jest zbyt późno, bo zagrać choć kilka taktów.
Mogłabym obudzić tym sąsiadów. Dlatego przed zaśnięciem, przestudiowałam
jeszcze całą pierwszą stronę utworu, po czym gasząc światło zasnęłam, a kawałek
nieznanej melodii rozbrzmiewał mi w uszach…
__________
Ciekawa jestem jak mi to wyjdzie. Ale dobrze jest pisać. Znowu służy mi to za "terapię". Ale przynajmniej łącze przyjemne z pożytecznym :)
zostały 4 dni w domu. coraz bardziej sie obawiam, ale też coraz bardziej ciesze... Czuje ze będzie fajnie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz